MOJE PODRÓŻE. Zastanawialiśmy się, gdzie pojechać na wycieczkę w czasie długiego sierpniowego weekendu. Były dwie propozycje: któryś z parków narodowych lub krótki wypad za granicę. Przy takich opcjach trudno o kompromis. Było za mało czasu na realizację obu planów. Wyjście okazało się proste: park narodowy za granicą! Wybór padł na National Park Jasmund na niemieckiej wyspie Rugia.
W celu obniżenia kosztów wycieczki spaliśmy w Świnoujściu, a po Niemczech podróżowaliśmy pociągami UBB (Uznamska Kolej Nadmorska). Kolej ta oferowała wtedy tanie bilety dzienne – 25 euro dla grupy do 5 osób. Stacja początkowa to Świnoujście Miasto a końcowa – Sassnitz, od której już tylko kawałek do parku. Cała trasa Świnoujście – Sassnitz to ok. 150 km.
Wstaliśmy o 5, żeby zdążyć na pociąg UBB do Stralsundu i dalej do Sassnitz o 6.18. Rano było pochmurno. Pociąg ruszył punktualnie. Na peronie nie było kasy i trzeba było kupić bilet u konduktora. Konduktorem była Niemka, która nie rozumiała po polsku. Pomimo kłopotów z komunikacją kupiliśmy odpowiedni bilet.
Po drodze wsie i miasteczka niemieckie w najlepszym porządku. W Stralsundzie mieliśmy chwilę do następnego pociągu i trochę spacerowaliśmy po mieście. Przegapiliśmy pociąg do Sassnitz, bo jechał z innego peronu. Zapewne mówiono o tym przez megafon, ale kto by to zrozumiał? Mieliśmy godzinę do następnego pociągu. Poszliśmy na starówkę. Był tam duży stary kościół z kogutem na szczycie wieży zamiast krzyża. Już po powrocie dowiedziałem się, że to średniowieczny kościół mariacki, który dawniej miał inną wyższą wieżę. W pierwszej połowie XVII wieku był najwyższym budynkiem na świecie. Przy kościele jakiś pomnik z czasów NRD.
Do kolejnego pociągu do Sassnitz wsiedliśmy bez problemu. Na Rugię wjeżdżaliśmy starym mostem kolejowo-drogowym, a obok widzieliśmy nowy wysoki most o nowoczesnej konstrukcji. Do Sassnitz dotarliśmy o ok. 11. W koleje niemieckie (szczególnie we wschodnich landach) zainwestowano ostatnio dużo pieniędzy, tory są nowe, stacje wyremontowane, pociągi nowoczesne. Toalety w tych pociągach o niebo lepsze od polskich.
W Sassnitz najpierw zeszliśmy do morza po oryginalnej kładce nad ulicą. Można by ją nazwać kładką wantową. Całość była podwieszona pod ukośnie ustawiony słup. W porcie stał brytyjski okręt podwodny. W sklepach i barach wszystko drogie jak na naszą kieszeń.
Poszliśmy w kierunku Parku Narodowego. Po rannym zachmurzeniu wyszło słońce i pionowe białe klify wyglądały imponująco. Myślałem, że tutejsze skały wapienne są takie jak np. w Ojcowie, a tu takie miękkie wapno, jak na budowie. Woda wypłukując klif zabarwia się na biało, co daje ciekawe efekty wizualne. Na plaży mnóstwo czarnych kamieni (wypłukanych z klifu) o fantastycznych kształtach. Niektórzy turyści szukali ciekawych okazów. Gdzieniegdzie było grząsko, a miejscami były typowe piaskowe klify. W kilku miejscach spływały strumyki i wodospady.
Chcieliśmy pójść plażą do najwyższego miejsca klifu (Konigstuhl) a wrócić górą. Na mapce były dwa wejścia, a w rzeczywistości nie było ich wcale. Wróciliśmy więc plażą. Prawie dokładnie po naszym zejściu z plaży zrobiło się chłodniej. W Sassnitz poszliśmy na lody, takie ze sklepu, bo w ciastkarni były bardzo drogie. Kupiliśmy parę widokówek i poszliśmy na pociąg do Lietzow, a potem do Stralsundu. Do Świnoujścia pociąg odjeżdżał o ok. 17 30.
Przed Ahlbeck był jakiś komunikat, oczywiście, po niemiecku i pojawił się napis „Nie wysiadać”. Nie wiem dokładnie o co chodziło, ale wszyscy pasażerowie wysiedli i my za nimi. Poszliśmy na sąsiedni peron, skąd odjeżdżał pociąg do Świnoujścia. W tym miejscu rano nie było przesiadki, ale pociąg zmienił kierunek jazdy. Po 19.30 dojechaliśmy do celu.
Następnego dnia wracaliśmy PKP do domu. Używając słów popularnej piosenki, różnicę między polskimi a niemieckimi kolejami było „widać, słychać i czuć”.
Daniel Dempc